30-etnia JA, która przyjechała do Düsseldorfu w 2007r. Z dnia na dzień – dosłownie – rzuciłam wszystko w Polsce i pojechałam do faceta, którego znałam 3 tyg. Ten facet od niemal 15 lat jest moim mężem i ojcem naszych córek.
Moje pierwsze dni w Niemczech były zabawne. Przyjechaliśmy z Polski w czwartek. Mój pierwszy dzień. Thomas opowiadał, że nie jest takim typowym kawalerem i sprząta w domu. No więc wchodzę do mieszkania… „no wiesz… bo przed wyjazdem do Polski to nie miałem czasu posprzątać”.. acha.. W piątek pojechaliśmy na duże zakupy no wypadałoby posprzątać, bo w sobotę impreza! Jego urodziny i zaprosił już wcześniej 20 czy 30 osób… acha… JA w obcym miejscu, z facetem, którego poznałam 3 tygodnie temu poznam 2 dni po przyjeździe wszystkich jego znajomych! Wspaniale. O tym właśnie wystraszona i nieśmiała osoba (za którą się uważałam) najbardziej marzy. Nie że wiesz.. powolutku oswoisz się z nowym miejscem, oswoisz się z językiem, którym wszyscy dookoła mówią, po kolei poznasz pojedynczo moich znajomych, żeby ci było łatwiej… poduczysz się języka i mniej się będziesz stresować (mimo, że niemieckość w moim domu była, głównie u dziadków i język też, to ja wówczas nie mówiłam za dobrze, ale to jest inna historia).
No dobra to skaczemy na główkę bez przygotowania… schowasz się gdzieś w kącie nikt ciebie nie zauważy i jakoś przebrniesz do końca balangi…. acha … Czy jak w gronie ludzi, którzy się już znają pojawi się nowa osoba i to przyjezdna, no to czy ta osoba ukryje się za firanką i nikt do niej nie będzie miał 100 pytań na minutę? Zapewne… gdzieś być może tak jest.
Ostatecznie impreza skończyła się karaoke, gdzie osoba, która w ogóle śpiewać nie potrafi leci jedną piosenkę za drugą z każdym gościem, który jeszcze tam był – czyt. 30-letnia nieśmiała JA.
Jak już rozpędziliśmy tego konia to galopujemy dalej.. w niedzielę Thomas zaprosił do restauracji całą rodzinę.. więc czemu by nie kolejnego dnia od razu wszystkich poznać. W sumie to jest też jakaś strategia, tak bez przygotowania, bez długiego okresu oczekiwania na takie spotkanie ma swoje zalety – nie zdążysz się zestresować 😀 A jak się później okazało powodów do stresu też nie było.
Nasza przygoda trwa, choć wtedy nie miałam gwarancji jak to się skończy. Różnie mogło być. Uwielbiam wracać wspomnieniami do tego czasu. My zakochani jak dzikie papugi, ja zafascynowana wszystkim w Niemczech. Chłonęłam Düsseldorf jak gąbka. Chciałam być wszędzie, poznawać, czuć, smakować… Byłam przeszczęśliwa. Pamiętam, jak miesiąc po przyjeździe do Thomasa, leżałam koło niego w łóżku, był środek nocy i pomyślałam: kurde! co ja zrobiłam! Przecież on mógł się okazać psychopatą. Dzisiaj mnie to śmieszy, w sumie wtedy już mnie śmieszyło i cieszyłam się, że moja intuicja mnie nie zawiodła. Że jednak okazał się super gościem, który do tej pory nosi mnie na rękach. Też bym go ponosiła, ale ja mam 1,60m a on 1,91 m 😉
Wiem, że nie każde początki emigracji są takie kolorowe. Dla wielu osób jest to bardzo trudne, zwłaszcza gdy jadą za miłością do drugiej osoby, a nie z wyboru tego konkretnego kraju. Dla mnie to taka pół emigracja z racji pochodzenia i niemieckiej części rodziny, która tu żyje. NIemieckość i Niemcy towarzyszą mi od urodzenia, choć wcześniej byłam tu tylko kilka razy. Jak tu przyjechałam od razu poczułam się jak u siebie, tyle że jeszcze musiałam się nauczyć języka. Uczyłam się go jak szalona, zaczęłam od intensywnych kursów po 6 godzin dziennie, potem 4, potem 2 razy w tygodniu Wieczorami czytałam książki po niemiecku i tylko niemiecka tv. Nie tęskniłam za Polską, a to jest jedna z trudniejszych emocji, z którymi emigranci muszą sobie poradzić.
***
W tym roku minie 16 lat odkąd tu jestem. Nie wyobrażam sobie być gdzie indziej.
buziaki
Olgietta