Wczoraj wróciliśmy z Holandii, z naszego pierwszego rodzinnego urlopu na jachcie… Jakie są moje wrażenia? A co dzieci na taki urlop? Zapraszam na moją relację 🙂
Czy daliśmy radę?
Jasne! Jak wiecie z social media i z tego wpisu nie zatonęliśmy! To już jest sukces 😀 I nikt nie wypadł za burtę, to sukces numer 2 😀 Tak poza tym i generalizując to bardzo mi się podobało. Tak jak pisałam w poprzednim wpisie (tu) trochę mi to przypomnało wakacje pod namiotem, w sensie warunków polowych, tyle że te trochę bardziej luxusowe. Już samo pakowanie na wakcje nie sprawiało mi trudności. Zawsze się denerwuję co mam zabrać, co mam dzieciom zapakować, czy za mało czy za dużo… Zawsze mnie to stresuje, a tym razem zupełnie nic. Wiedziałam, że ma być wygodnie, ciepło, przeciwdeszczowo, coś na 2 wyjścia w miasto. I nie za dużo!
Spanie na jachcie, ciasno i buja? Żaden problem. Ok mąż miał pierszeństwo wyboru miejsca spania, bo jest największy z nas, dzieci miały swoją kajutę, w której mogłoby spokojnie jeszcze jedno dziecko spać. Nasze łożko na szerokość i długość też było wystarczające na tyle, że czasem pojawiał się w niej mały gość, który się chciał poprzytulać. A ja walnęłam się głową w „sufit”, który był dość nisko, tylko raz czy dwa. Bujania aż tak bardzo nie odczuwałam. Pierwszej nocy był mocny wiatr i woda mocno stukała o burtę, co było dosyć głośne, także trzeba było się do tego przyzwyczaić.
Higiena osobista: Na naszej żaglówce mieliśmy małą łazienkę, w której była toaleta, umywalka, a nawet mini prysznic. Natomiast w każdym porcie jest aneks z toaletami i prysznicami. Tu gdzie my byliśmy, wszystkie były bardzo zadbane, czyściutkie, bardzo przyjemne. Toalety zawsze za darmo. W niektórych portach za prysznic trzeba zapłacić np. 1€ za 8 minut, co w zupełności wystarczy na kąpiel z dwójką dzieci, ale bez mycia włosów.
Żeglowanie i zadania pomocnika: nie ukrywam, że pierwsze 30 minut na morzu to było oswojenie się z nowym uczuciem, przestraszyłam się. Co prawda nie byłam po raz pierwszy na żaglówce, ale na pełnym morzu byłam dosyć dawno i było wtedy dość spokojnie. Poza tym teraz miałam też swoje obowiązki. Musiałam kilka razy na chwilę stanąć za sterem, serce waliło mi za pierwszym razem jak szalone. Musiałam ściągać lub luzować liny, żeby otworzyć lub zamknąć żagiel itp itd. I jeśłi ktoś powie, że żeglowanie to leżenie z nogami do góry… nie moi drodzy, to ciężka harówka 😀 😉 ok taki żarcik, ale trochę się nabiegałam. Jednocześnie musiałam dbać o dzieci.
Szybko jednak zaczęłam się cieszyć i rozkoszować wolnością, wiatrem we włosach, spokojem umysłu…
Najbardziej zestresowało mnie przepłynięcie przez śluzę po raz pierwszy. Popełniliśmy parę błędów, głównie ja i miałam tego żeglowania w tym momencie serdecznie dosyć. Byłam blisko paniki i wskoczenia w pierwszy pociąg powrotny do domu. Gdy mieliśmy cumować w marinie (a była sobota więc masa jachtów już tam była) miałam serce pod gardłem, że znowu coś źle zrobię, nie zrozumiem i będziemy się męczyć z tym „parkowaniem”. Z walącym sercem znalazłam wolne miejsce, mój mąż fantastycznie sobie poradził z wykręceniem w nasze miejsce, ja wzięłam się w garść i rzucałam linami jak profi. Fantastyczne w portach jest to, że jeżeli jest w pobliżu ktokolwiek, to na 99% przyjdzie bez proszenia pomóc. Tak było w naszym przypadku. Z jachtu obok nas od razu wyskoczyło na pomost dwóch panów, którym rzuciłam liny. Wszystko przebiegło tak bez stresowo, że uznałam, że jest nadzieja. Niemniej jednak potrzebowałam jednego całego dnia przerwy, przed następnym rejsem, bo ta śluza mnie wykończyła.
Przed następnym rejsem przygotowaliśmy solidnie teorię, przede wszystkim omówiliśmy przeprawę przez śluzę i powiem Wam, że pokonaliśmy ją rewelacyjnie. Jaka ja byłam dumna z siebie, odpowienia lina na odpowiedni słupek, wszystko w czasie i prezycyjnie. Do tej pory czuję tę satysfakcję. Rejs z wiatrem tym razem był cudowny, mieliśmy wyśmienitą pogodę i czułam się bardzo szczęśliwa. Tak, absolutnie chę więcej.
A dzieci?
Samo mieszkanie na jachcie bardzo im się podobało, ale o tym byłam już przekonana wcześniej. Natomiast przestraszyły się na początku rejsu i trochę były spięte aż zacumowaliśmy w porcie. Tzn. starsza, bo młodsza zasypiała za każdym razem ja byliśmy na morzu 😀 Te bujanie zadziałało usypiająco na nią, co w sumie było zabawne, ale też trochę problematyczne, bo nie wiedziałam, gdzie ją umieścić, żeby jej nie podeptać, jak będę skakać za linami. Póki co nie przekonały się do żeglowania tak w 100%. Julia powiedziała, że tak fajnie, ale następny taki urlop za 2 lata. Młodsza też potrzebuje jeszcze trochę oswojenia z morzem. Trudne było dla nich też, że nie mogłam cały czas przy nich siedzieć i je tulić. Myśłę że bylibyśmy w bardziej komfortowej sytuacji, jakby z nami była przynajmniej jeszcze jedna dorosła osoba, która ma jakieś pojęcie.
Generalnie dzieci też reagują natychmiastowo na emocje, strach czy ekscytację dorosłych, rodziców. Jak zauważyły, że ja się na początku przestraszyłam, to uznały, że musi być tego jakiś powód i zareagowały tak samo. Jeżeli ja będę opanowana, spokojna i pozytywnie nastawiona, to pewnie i tak one zareagują. Wniosek jest taki, że my z mężem zrobimy kilka rejsów (np. w weekend) bez dzieci, żebyśmy się zgrali, nauczyli wspólnie pływać, żebym ja opanowała moje zadania i nauczyła się słyszeć i rozumieć co się do mnie mówi. Teoria teorią, ale jak wiadomo praktyka to najlepsza szkoła. A potem znowu zabierzemy dzieci.
Czy się nudziły? Absolutnie nie. Po pierwsze zabraliśmy gry, miały też przybory do rysowania. W każdym porcie był plac zabaw dla dzieci. Tu muszą przyznać, że Holendrzy chyba wysoko cenią sobie wartości rodzinne. Zawsze jak tam jesteśmy, czy na campingu, w jakiś hotelu czy teraz w portach, zauważamy przygotowanie dla rodzin. Czy place zabaw, czy krzesełka dla najmłodszych w restauracjach, czy np. w plażowych restauracach mikrofalówka do dyspozycji rodziców, chcących podgrzać własne jedzenie dla maluszka. Także jak tylko spędzaliśmy czas w porcie, to zara biegły na huśtawki i drabinki. Jak był deszcz to były gry i malowanie. A i bajki też były, bo zabraliśmy ze sobą podróżne odtwarzacze DVD. Odkupiliśmy je od sąsiada za grosze. Każda miała swój, więc na dobranoc oglądały to na co miały akurat ochotę. Tak, pozwalam moim dzieciom oglądać bajki. Nie należę do tych rodziców, którzy wprowadzają całkowity zakaz, ani do tych co mówią, że nie pozwalają.. a praktyka jest jak wszędzie. Wszystko można…ale z umiarem!
Pies na jachcie
My nie mamy póki co żadego czworonoga, ale zwróciłam uwagę ile piesków żegluje! Było ich wcale nie mało w portach. Zainteresował mnie ten temat, jak one sobie radzą, jak z bezpieczeństwem, czy mają specjalne kamizelki, jak z higieną itp. Taki towarzysz podczas rejsów musi być wspaniałym kompanem.
♣♣♣
Reasumując, następny wspólny urlop na żaglach najpóźniej za dwa lata. Nie było tragedii i jestem w stanie sobie wyobrazić, że będzie to nasza wspólna pasja, jak dzieci trochę podrosną. Tego bym nam życzyła.
Ciekawa jestem, czy ktoś z moich czytelników żegluje? A może ma doświadczenia w żeglowaniu z dziećmi? Ciekawa jestem Waszego zdania.
buziaki
Olgietta
Ale cudowne doświadczenie 🙂 Chyba chciałabym coś takiego przeżyć, choć na weekend żeby po prostu spróbować takiej rozrywki. Aczkolwiek wcale nie dziwię Ci się, że trochę panikowałaś – ja w ogóle bałam się usiąść za sterem szybkiej motorówki, Brian mnie wręcz zmusił 😛 a potem okazało się, że poszło w miarę gładko. Pies na jachcie też mnie intryguje – widzieliśmy nawet takie małe kamizelki dla Leo <3 Ale co z załatwianiem swoich potrzeb?!
Polecam spróbować 🙂 A oglądałam ostatnio filmik na YT o pieskach na morzu, bo mnie ten temat zainteresował i tam małżeństwo z dwoma pieskami opowiada właśnie o załatwianiu potrzeb, bezpieczeństwie, między innymi o tych psich kamizelkach 😀