„Powstanie Warszawskie miało trwać kilka dni. Godzina „W” zastała kobiety w codziennych sytuacjach: na ulicach, w pracy, w domach. Walczyły wszystkie, każda na swój sposób (jedne o Warszawę, inne o swoje życie). Ratowaly rannych, chroniły swoje dzieci, chwyciły za broń. Umawiały się na randki w cieniu spadających bomb, brały śluby w białych kitlach sanitariuszek zamiast sukien. Odniosły największe zwycięstwo – przeżyły.”
Na sierpniową lekturę nie mogłam wybrać nic bardziej trafnego jak właśnie „Dziewczyny z Powstania”. Książka łączy dwa tematy, które interesują mnie szczególnie ostatnio. Prawdziwe historie uwielbiam już od dawna, a okres II Wojny Światowej od pewnego czasu zaprzątają mi głowę.
11 kobiet, 11 historii... każda inna, a wszystkie łączy Powstanie Warszawskie. Czytając pierwszą historię wyruszyłam się, przy drugiej wzruszyłam się jeszcze bardziej, przy trzeciej pomyślałam, że jak każda kolejna będzie mnie jeszcze bardziej poruszać od poprzedniej, to pod koniec książki będzie mi ciężko… Nie mogło być inaczej, bo przecież przeżycia w tej tragedii nie da się lekko przeczytać. Jak skoczyłam książkę stwierdziłam, że nastepna będzie na pewno łatwa, lekka i banalna.
To co mi się tu podoba, to fakt, że każda z tych kobiet miała nieco inny stosunek do Powstania i zdanie na temat słuszności jego wybuchu, książka nie jest jednostronna. Są bohaterki gotowe do walki, które rwały się na bój z okupantem, walczyły zaciekle do końca i były bardzo rozczarowane kapitulacją, bo chciały mimo wszystko dalej walczyć. Również kobiety, które od początku były przeciwne; zdawały sobie sprawę, że nie ma szans na wygraną, z braku broni, że powstańcy to garstka ludzi w porównaniu z armią niemiecką. No i oczywiście cywile, których powstanie zaskoczyło. Radość pierwszego dnia i płacz następnego.
Halinka, która urodziła synka w dniu wybuchu Powstania… jej walka o życie niemowlaka i swoje dla mnie jako matki wzrusza do łez. Jak pomyślę o moich pierwszych dniach po porodzie, jak się fizycznie czułam i jak byłam mobilna… zupełnie nie wyobrażam sobie tej sytuacji… Jej myśli, uczucia; mąż walczył w powstaniu, a ona o kropelkę wody dla dziecka. Pewnego dnia dotarł do niej liścik od niego „(…) U nas sytuacja i nastrój pierwszorzędne„, a ona zaciśnięta w piwnicy z tłumem innych cywilów, bez jedzenia i wody:
„Czytałam to kilka razy pod rząd z niedowierzaniem. My każdego dnia walczyliśmy o przetrwanie, o życie. Jego dziecko umierało z głodu, ja byłam półprzytomna po porodzie. Miasto obracało się w gruzy, trup się sypał gęsto. A u nich w oddziale nastroje pierwszorzędne…”
Jedna z historii nie tylko mnie wzruszyła, ale wywołała złość. Nie tyle na samą wojnę, bo taka tragedia, czy ta wojna czy inna, wywołują różnego rodzaje emocje, ale w tym przypadku również to jak po wojnie wyglądała sytuacja rodziny. A mianowicie historia Anny Branickiej, hrabianki, której domem rodzinym był pałac w Wilanowie. Po rozpoczęciu wojny część pałacu okupowali Niemcy, a rodzina Anny mogła nadal tam mieszkać i żyli obok siebie w dwóch częściach pałacu. Nie było to łatwe, ale Braniccy mogli się w miarę swobodnie poruszać. Po wybuchu Powstania rodzina Branickich została zamknięta w areszcie domowym i sytuacja była coraz bardziej trudna do momentu kiedy powstanie zaczęło padać:
Im dłużej trwało powstanie i im bardziej jasne stawało się, że skończy się dla Polaków klęską, tym mniej surowi byli wobec nas Niemcy. Reżim stawał się łagodniejszy. W końcu pozwolili nam nawet wychodzić na spacery…
Gdy do Warszawy weszli bolszewicy, Niemcy uciekli w pośpiechu, a ich miejsce zajęli sprzymierzeni z Rzeszą Węgrzy, a potem z pałacu musieli uciekać wszyscy: i Węgrzy i Braniccy.
Nie miałyśmy złudzeń co do intencji bolszewików. Wiedziałyśmy, że możemy się spodziewać po nich wszystkiego najgorszego. To czego nie przewidziałyśmy, było to, że żegnamy się z naszym pałacem na zawsze. Że już nigdy nie będzie dane nam zamieszkać w naszym domu.
I tu zaczyna się moja największa złość, na to co się wydarzyło, nie tylko Branickim, ale Radziwiłłom, Krasickim i Zamoyskim. Najwybitniejsze rody polskiej arystokracji… kto zna ich historię, to wie co się wydarzyło, kto nie po przeczytaniu tej książki się dowie. No ale, wojna się skończyła, Sowieci okupowali Polskę, w końcu i oni wyjechali, Polska była wreszcie wolna… a Braniccy nie odzyskali pałacu do dzisiaj…
Serce mnie boli gdy na to wszystko patrzę. To, że mój dom rodzinny zarekwirowali komuniści, mogę jeszcze zrozumieć. Taka była ich ideologia. Ale Polska od 25 lat jest niepodległa, komunizmu dawno nie ma, a ja nadal nie mogę wrócić. Święte prawo własności jest gwałcone. Jest to dla mnie coś niepojętego.
Ja jestem dosyć wrażliwą osobą i z jednej strony to dobrze, z drugiej żle. Bardzo przeżywałam tę historię. Niemal czuję, to co czują Braniccy. Niezależnie kto krajem rządzi sprawiedliwości nie ma.
To co ja tu Wam piszę, to są moje subiektywne odczucia, co do tej książki. Każdy z Was będzie może na inny sposób odbierać, tą czy inną opowieść spośród tych jedenastu. Ja polecam Wam, zwłaszcza kobietom, do zapoznania się z tą pozycją. Chociażby po to, żeby uznać, jak nam jest dobrze teraz.
W następym wpisie będzie jeszcze małe uzupełnienie i reflekcja po tej książce oraz po wspomnianej już Stryjeńskiej.
Kto z Was czytał już, która historia wywołała u Was największe emocje?
Olgietta