Przygotowując blog od strony technicznej zastanawiałam się oczywiście cały czas nad stroną merytoryczną. Co będzie częścią bloga poza opisywaniem podróży, opowiadaniem o Niemczech czy o życiu po 40-tce.
Pomyślałam, że aby nadać blogowi dodatkowy sens wyjdę z mojej strefy komfortu i postawię sobie kilka wyzwań. Postępami będę się dzielić na blogu oczywiście oraz na bieżąco na insta story. W ten sposób, mam nadzieję, uda mi się przełamać te nieszczęsne „zacznę od jutra“, nabrać dyscypliny i zorganizować się na nowo, bo bądźmy szczerzy, kiedy nie było dzieci inaczej wyglądał nasz dzień i łatwiej organizowało się czas na to czy tamto. Moja perfekcyjna organizacja dnia miała również miejsce na spontaniczność. Właściwie na każdym etapie życia trzeba ten nasz rytm i przyzwyczajenia na nowo ustawiać lub uzupełniać. Jak byłam singlem i mieszkałam sama, byłam całkowitym władcą własnego czasu, tego co robię i na co mam w danej chwili ochotę, jak będą ułożone rzeczy w szafie itd.
Gdy pojawił się mąż, trzeba było się przeorganizować i dopasować do siebie. Gdy pojawiła się pierwsza córka pierwsze miesiące to chaos i próba przeżycia do następnego dnia w zupełnie nowym systemie. Gdzie się podziała moja perfekcyjna organizacja? Jak już udało nam się wyjść na prostą, wypracować nowy rytm dnia, pojawiła się druga córka i system się zawiesił… i już nic nie było takie same 😉 😀
No więc zaczynam organizować się na nowo idąc po najprostszej linii oporu, tej najwygodniejszej, bo energii jakby mniej, nerwy już nie te same, czasu też brakuje. W pierwszej kolejności dzieci i ich potrzeby, dalej praca zawodowa, bo z czegoś trzeba żyć i rozwijać się przynajmniej tam, oraz podstawowe zadania dnia codziennego, zakupy, ogarnianie domu itp. A na końcu ja. No i tego „ja” u mnie zabrakło. Zabrakło miejsca na hobby, na uskutecznianie wszystkich sylwestrowych postanowień, które co roku są te same „że teraz to już serio będę trenować, udowodnię wam wszystkim“, bo zwyczajnie odpuściłam i tak było łatwiej. Potem przyszła 40-ka, ocknięcie z letargu i co dalej to już wiecie z poprzedniego wpisu…
Także po tym długim wstępie na najbliższe 6 miesięcy rzucam sobie wyzwanie zdysyplinowania się (bo to moim zdaniem jest ważniejsze od motywacji, która jest zależna od czynników zewnętrznych), zorganizowania się na nowo, aby w życiu codziennym było miejsce na „ja“ 😀
Wyzwanie 1: 6/6
To, że lubię czytać książki, dowiedziałam się trochę późno i prof. od polaka pewnie by teraz głową pokiwała, bo wie jak to było z lekturami 😀 Przez ostatnie pół roku przeczytałam jedną książkę (nie, nie czytałam jej tak długo 😉 ), a miałam też dodatkową motywację do czytania. Na szczęście okazała się też rewelacyjna.
Postanowiłam przeczytać 6 książek w 6 miesięcy, bo wydaje mi się to do zrealizowania. Żeby nie było za łatwo to:
2 będą po polsku,
2 po niemiecku,
a 2 po angielsku.
W podsumowaniu miesiąca zrobię krótką recenzję przeczytanej książki… ciekawa jestem ile zmieści się w czasie?
Wyzwanie 2: Kondycja na 6-tkę
Oczywiście klasyk wszystkich sylwestrowych postanowień, a jakże moich również 😀 😉 Moim celem jest nabranie kondycji, energii i wzmocnić nogi oraz przede wszystkim kręgosłup.
W tym temacie już postawiłam pierwsze kroki i od 2 miesięcy chodzę na balet dla dorosłych – BallettFit. Sprawia mi to ogromną radość, a jednocześnie spełniam moje dziecięce marzenie. Jak trochę dłużej potrenuję to zrobię osobny wpis na ten temat, bo te zajęcia są warte uwagi.
Ponad to mam w piwnicy super sprzęt, który odkurzam zdecydowanie za rzadko – ergometr wioślarski. Na dzień dzisiejszy „przełynę” 1500m w 9 minut. Jako że czas mam ograniczony, a 10-15 minut musi dać się wygospodarować, to pozostaję przy tym czasie, ale chcę osiągnąć lepszy dystans. Nie jestem wstanie sobie wyobrazić, jaki dystans można osiągnąć przez pół roku, ale zakładam, że poza baletem będę trenować na ergometrze 2 razy w tygodniu.
Wyzwanie 3: 6.00
(Coś mam z tymi szóstkami…:D )
Jestem śpiochem, porannym gnieciuchem.. i jak nie muszę wcześnie wstać, to nie wstaję. Potem się wkurzam, że czas mi ucieka, że nie zdążyłam tego i tamtego i mam kiepski humor (to dotyczy głównie weekendu). Jestem ciekawa, czy z gnieciucha można stać się rannym ptaszkiem, wstawać o 6:00 rano pełnym werwy i gotowym do działania, bo tak chcę, a nie bo muszę.. czy można przeprogramować swoje poranne wygodnictwo na godzinę wcześniej ?
Poza tym jak mam mieć czas na hobby, muszę wydłużyć sobie dzień 😀
Na instastory będę Was na bieżąco informować jak mi idzie walka z budzikiem. 😀
Oczywiście blog sam w sobie jest również dużym wyzwaniem 😉
A jak u Was z postanowieniami sylwestrowymi… nadal je realizujecie?
P.S. Wymyśliłam sobie również wyzwanie gigant, które jest jednocześnie swego rodzaju eksperymentem. Ale czy dam radę? O tym w osobnym wpisie. 🙂
buziaki
Olgietta
Jeśli chodzi o kłopoty ze wstawaniem o godz. 6:00 rano, to -moim zdaniem- najlepszym sposobem, by bez problemu rano wstawać jest kłaść się spać do godz. 22:00.Spokojnie i bez zdenerwowania-jak to możliwe jest. Moim zdaniem innej , lepszej metody na to nie ma. Wiem to, bo ćwiczyłam to ponad 30 lat.
Staram się nie miec postanowień Noworocznych ponieważ boję się, że ich nie spełnię. Dzięki temu nie mam wyrzutów sumienia, że nie dotrzymałam.Może to wygodne jest. Jeden raz miałam postanowienie Noworoczne,że nie będę się już denerwowała nad często niepoprawną polszczyzną ludzi występujących, pracujących w TV. Jednak nie dotrzymałam danego sobie postanowienia. To już nie postanawiam. Ciekawych i fajnych dni życzę. 🙂